piątek, 16 listopada 2012

paradise at your fingertips.

cały czas czułam, że jedyne maksimum jakie życie jest mi w stanie zaoferować to gdy stając na palcach mogę opuszkami musnąć nieba. więc wyciągałam dłonie ku słońcu i z całych sił próbowałam wspiąć się do góry. wreszcie wyczerpana opadałam z sił. i szczęście uciekało. regenerowałam się. by znowu podjąć próbę złapania raju. gdy to wykańczało ponownie. poddawałam się, wreszcie nie chciałam już próbować. do dnia, w którym poznałam kogoś, kto pokazał mi więcej, niż oferował mi mój własny, zamknięty świat. ON. brał mnie na ręce i unosił w górę, bym mogła jak najdalej dosięgnąć chmur. zanurzałam się cała w objęciach upragnionego raju. łapiąc promienie słońca, rozkoszując się radością, w jakiej przyszło mi trwać. doskonale zdawałam sobie sprawę, że to wyłącznie jego zasługa, że mogę smakować upragnionego szczęścia. jedynie On, sprawiał, że życie nabierało nowych kolorów. takich, o których nigdy wcześniej nie słyszałam. poznawałam życie od nowa. i w momencie gdy stwierdziłam, ze pokazał mi już wszystko, zaskakiwał mnie na nowo. nauczył jak uśmiechać się, jak zapomnieć o wszystkich złych wspomnieniach, jak żyć. ale przede wszystkim, nauczył mnie, jak kochać.



czwartek, 15 listopada 2012

again beside him.

znów czuję się w pewnym stopniu zmieniona. kiedy sądziłam, że przyszła stabilizacja, znów musiałam zbierać siłę, trzymać się i wspierać, chciałam jakby pocieszyć wtedy, prawda? a teraz w sumie, sądzę że nie da pocieszyć się kogoś, kto żyje ze świadomością że za moment może umrzeć, że serce odmówi. znów patrząc chwilę wstecz, zdaję sobie sprawę, że to się nigdy nie uspokoi. pytanie jedynie brzmi - co dalej? co będzie następne?




obiecałam zapierać się przed miłością rękoma i nogami. nie chciałam jej do siebie przecież dopuszczać, prawda? nie taki był plan. miałam pozwolić mu na poznanie siebie tylko z tej strony, z której chciałam. a tymczasem opowiadam mu o swoim życiu. o każdym wzlocie i upadku. o każdym upokorzeniu. otwieram przed nim swoje serce, które dawno temu zamknęłam na resztę świata. jest jakby.. kluczem. odpowiedzią na wszystko. spełnieniem tych marzeń, które wymieniało się na urodzinach dmuchając świeczki. jest nadzieją. jest cholerną nadzieją, na szczęśliwe życie. na stabilizację. nie sądziłam, że ktoś może odgrywać tak wielką rolę w moim sercu. wcześniej, od tamtej pory, gdy wyzbyłam się jakichkolwiek uczuć. byłam skłonna się bawić i wbijać szpileczki w męskie serca. co w praktyce uczyniłam niejednokrotnie. nie wierzyłam w miłość. nie wierzyłam w obietnice. zwyczajnie czułam, że to nie istnieje. sądziłam, że wszystko skreślone. a pewnego dnia, poznałam jego. wyciągnął do mnie rękę wypowiadając swoje imię. i już wtedy poczułam, że muszę się pilnować. więc na początku była jedynie ekscytacja jego osobą. aż wreszcie straciłam nad tym kontrolę. nie panowałam nad sobą. nad swoimi uczuciami. cholerny strach uciszałam słowami, że przecież tylko się bawię. a pewnego dnia obudziłam się rano i zapragnęłam go obok. poczułam potrzebę ujrzenia jego oczu. zasmakowania ust. i cały plan legł w gruzach. poddałam się. pozwoliłam mu na obecność w moim życiu.

dzisiaj, mogę przyznać, że jego miłość, była dokładnie tym, czego było mi trzeba.



sobota, 25 sierpnia 2012

never be.

ludzie zawsze odchodzą, prawda? nie warto się przywiązywać, nie można. potem albo umierają albo własnowolnie zostawiają nas. i potem zotaje pustka, w sercu, odchodzi jakby część duszy, która była przeznaczona dla tej jednej, wyjątkowej osoby, która jednak postanowiła nas opuścić. mimo obietnic i zarzekania się ze nigdy nie dojdzie do takiej sytuacji. oh, pieprzenie. nie ma nikogo kto byłby do końca.


wtorek, 21 sierpnia 2012

this is his work.

wystraczy jego uśmiech, delikatny gest.
boże, co ja mówię, wystarczy że spojrzy...
to silniejsze, nie chce wyjść z mojej głowy. 






niedziela, 19 sierpnia 2012

I love you , mom.

poświęciłam Ci swoje marzenia, zrezygnowałam z planów i z rzeczy na które długo czekałam. przez pieprzone dwa miesiące byłam non stop obok Ciebie, pocieszając Cię, tłumacząc że wszystko się ułoży, znosząc wszelkie wyzwiska w moją stronę, po prostu chciałam przetrwać i nie zostawiać Cię. dałam radę, a gdy z pozoru to wszystko minęło i mogliśmy wrócić do swojego życia. Ty jakby. kurwa zapomniałaś o tym. nie chcę żebyś mi dziękowała, żebyś wspominała o tym na każdym kroku. boli jedynie ten pieprzony fakt, że ja wtedy poświeciłam dla Ciebie wszystko, a Ty uznałaś że to był mój obowiązek.
nigdy wiecej kurwa, dość dobroci. ludzie to pieprzeni egoiści. teraz nie liczy się nic. skoro Ty zapomniałaś - ja też to zrobię. masz gwarancję.




piątek, 17 sierpnia 2012

a new and better beginning.

czuję się winna, za błędy które popełniasz, gdy nikt Cię nie hamuje. kiedyś to ja byłam tą, która słodką miną potrafiła sprawić byś przestał niszczyć swoje życie. teraz robisz to całkiem legalnie, z pomocą tych wszystkich pierdolonych przyjaciół, którzy mieli Cię chronić, a sprowadzają na dno.

wszystko się zmieniło, zwłaszcza ja. rzeczy na których zależało mi dawniej, teraz jakby są obojętne. życie toczy się dalej, z dnia na dzień, godzina za godziną. bez planów, bez rozpisanego dnia, po prostu do przodu, byleby mieć siłę na to by przetwać kolejny dzień.

powinnam się cieszyć. w teori jest tak, jak marzyłam. "jestem zdrowa, będę żyła kochanie". słowa które wywołały łzy szczęścia, niesamowita radość. lecz nigdy chyba nie będzie do końca dobrze. gdy jeden problem znika - pojawia się kolejny, kolejna przeszkoda.


on zagwarantuje mi nowy początek. sprawi że będę mogła zapomnieć o przeszłości, o błędach, o "nim", tym który mnie zniszczył. nie powiem mu o swoim życiu, nie powiem jakie miałam dzieciństwo, nie zdradzę mu jak wyglądało moje życie kilka lat temu. będzie mnie znał na tyle, ile mu pozwolę.

będzie wiedział jaki mam kolor oczu, na którym lubię spać boku, ile słodzę herbatę. nigdy nie pozna dlaczego na widok pijanej osoby mam łzy w oczach, dlaczego gdy widzę krew mam dreszcze, dlaczego na imię "Kuba" czuję cholerny ból w klatce piersiowej. nigdy się nie dowie, o rzeczach które sprawiły, że jestem tu i teraz - taka, a nie inna.






niedziela, 22 lipca 2012

died trust.

Chciałabym się wyłączyć, wiesz? Choć na chwilę zapomnieć o tym co się dzieje. Odetchnąć, złapać odrobinę powietrza. Odwrócić twarz w stronę słońca i rozkoszować się każdym promieniem. Pieprzona rzeczywistość uniemożliwia te upragnione szczęście, którego pragnę od zawsze. Myślałam, że już nic nie potrafi mnie złamać na dobre. A jednak. Przestałam ufać. Cholerną naiwność zamieniłam na brak wiary w ludzkość. To chyba lepsze, prawda? Żałuję, że zrozumiałam to tak późno, może gdybym wcześniej uświadomiła sobie pewne rzeczy, obeszło by się bez kolejnych rozczarowań. No cóż, lepiej późno niż wcale. 

Wiem jedynie, że przeraża mnie to wszystko. Cholernie się boję. Nie potrafię żyć z takim strachem, a jedyna osoba która mogłaby mnie kiedykolwiek zrozumieć, odeszła. Ludzie zawsze odchodzą.
Powinnam się przyzwyczaić, że zawsze mnie zostawiają, gdy ich potrzebuję. 









sobota, 14 lipca 2012

wishing, wanting for something more.

gorzej chyba nie było. 
teraz bawi mnie mój pech. 
zabawne, jak wiele może się wydarzyć w tak krótkim czasie.




niedziela, 17 czerwca 2012

fucking Afghanistan.


Zepsułaś mu życie. Sprawiłaś, że chce porzucić to co kocha - dla Ciebie. Po to, by Tobie było wygodnie. A Ty z radością się zgadzasz, by to co stworzył, przepadło. Pracował na to latami, zaczął to i stworzył. To wszystko się trzyma tylko i wyłącznie dzięki niemu. A Ty chcesz mu to zabrać. Egoistyczne, nie sądzisz? Jeśli spełni swoje "marzenie", to będzie tylko i wyłącznie Twoja zasługa i zapłacisz za to.
My jesteśmy lepsi niż Afganistan. Nie zostawiaj nas.







czwartek, 14 czerwca 2012

he was my friend.

Miałaś piękny plan, prawie doskonały. Cicho zakradłaś się do mojego życia, odbierając jego. Przetrawiłam to, bo wierzyłam, że nie zapomni o mnie. Oddalaliśmy się od siebie i stawaliśmy się dla siebie obcy. Cieszyłaś się. Próbowałaś ukryć uśmiech, ale widziałam tą satysfakcję w Twoich oczach. Czułaś rozkosz, patrząc jak tracę grunt pod nogami. Zabrałaś mi go. Twierdziłaś, że nie jesteś po niczyjej stronie, ale perfekcyjnie manipulowałaś nim tak, by o mnie zapomniał. Udało się. Zabrałaś mi wszystko. Ludzi, na których mogłam liczyć, osobę, której jako jednej z nielicznych ufałam. Ciesz się, nic mnie tu już nie trzyma. Wszystko będzie Twoje. Zniknę. Przyjaciółko.





Nie doceniłam Cię. Nie sądziłam, że umiesz tak zniszczyć życie.



środa, 13 czerwca 2012

empty memories.

nauczyłam się bez niego żyć. wykreśliłam go ze swojego życia i wyrwałam te kilka miesięcy, które zajął. byłam pewna, że dziś wspomnienia, to tylko nieistotne obrazy z przeszłości, które nic nie znaczą. z perspektywy czasu mogę stwierdzić tylko, że popełniłam wtedy wiele błędów, dałam sobą manipulować. mądra po fakcie. no przecież. gdyby pojawił się teraz... myślę, że pozwoliłabym mu znów bawić się moim życiem. wprowadzał mnie w niesamowity stan, którego nie potrafię zrozumieć do dziś. sprawiał, że błagałam o śmierć, sprawiał, że nienawidziłam siebie, nienawidziłam wszystkich. doprowadził mnie do granicy. nie potrafię powiedzieć co czuję do niego dziś, w jaki sposób o nim myślę, chcę go nienawidzić, bo zasłużył na to. jednak... wiem, że tylko i wyłącznie czas wpłynął na moje obecne myślenie.
minęło tyle czasu... a serce boli nadal, gdy ktoś wypowie jego imię.
"I pamiętaj, spotkamy się w innym życiu. I promise you..."




olive you...

last dream about him.


Rozwód z monotonią. 365 dni smakowania tych samych ust, ciągłe spojrzenia tych samych oczu, "kocham Cię", powtarzane bez uczucia, przyzwyczajenie zamiast miłości, zwykłe pożądanie zamiast szczerej i uczciwej namiętności. koniec z rutyną. czas zacząć na nowo, bez niego.