Chciałabym umieć żyć chwilą. Łapać każdą sekundę i cieszyć się że zostało mi dane ją przeżyć. Ale nie potrafie i co najgorsze nie umiem znaleźć przyczyny. Za każdym razem gdy myślę i zadaję sobie pytanie o co tak właściwie mi chodzi, w głowie mam tylko - o wszystko. Powinnam z kimś porozmawiać. Z chłopakiem? Nie, zdecydowanie nie. Nie potrafię z nim rozmawiać, nie umiem otworzyć się przed nim. Do końca chyba nigdy nie potrafiłam. Przed przyjaciółką, siostrą, mamą, ojcem. Nikt nie byłby w stanie pojąć czego tak właściwie wymagam.
Najgorzej jest wieczorami, kiedy usiąde po uszy zakryta kocem, z kubkiem gorącej herbaty w dłoni. Włączę serial, położę nogi na biurku i dam się pochłonąć w historie bohaterów. Po 40 minutach trwania odcinka - przerzucę się na youtube, playliste która zawsze doprowadza do łez i uświadomie sobie, że każdy pierdolony dzień mojego życia wygląda tak samo.
Wstanę, ubiorę się, odpalę papierosa, pójdę do szkoły, wrócę, zjem, siądę do nauki, spotkam się ze znajomymi bądź chłopakiem, obejrze serial, włacze playliste, pójdę spać. Kazdy jebany dzien wyglada identycznie. Różni się tylko data, moja fryzura i humor, który zawsze można określać w najniższych stopniach skali.
czwartek, 12 grudnia 2013
wtorek, 10 grudnia 2013
Była kimś więcej niż znajomą, przyjaciółką. Nie wiem nawet jakie określenie byłoby odpowiednie, by dokładnie zawrzeć to jak bliską osobą dla mnie była. Poznałam ją w momencie... cholera, w czasie kiedy tkwiłam po uszy w największym gównie jeszcze nie do końca orientując się w czym trwam. To był czas kiedy jeszcze uważałam się, że to co mnie spotkało to niesamowite szczęście, a on jest "księciem z bajki". Opowiadałam jej o swojej milości, radości, ona z kolei odwdzięczała się takimi samymi historiami o swoim ukochanym i cudownym związku. A później zaczęło się pierdolić. Nie radziłam sobie. Żyłam resztkami sił, łypiąc każdy oddech jakbym walczyła o każdą sekundę życia. A ona stała obok, chcąc mówiąc "dalej, wdech, wydech". Ratowała mnie nie raz. Bywało, że jej przyjaźń była jedynym powodem, dla którego zrzucałam rano kołdrę i zwlekałam się po godzinie snu z łóżka. Pocieszała mnie, tłumaczyła, rozmawiała, rozumiała, robiła wszystko co tylko mogła. Później u niej zaczęło być gorzej. Starałam się przyjąć rolę w jaką ona wcieliła się gdy to ja upadałam. Radziłam sobie całkiem nieźle. Razem przeszłyśmy przez to wszystko. Obie pokonałyśmy swoje problemy, wszystko co nas męczyło. Mozna powiedzieć że wyszłyśmy na prostą. I.. kontakt się urwał. Jakbyśmy stały się sobie nie potrzebne? Zupełnie jakby to wszystko było po to byleby jedna trzymała drugą na powierzchni. Zabrakło nam tematów do codziennych rozmów. Stały się błahe w porównaniu do tego co przyszło nam przeżyć i jakie tamaty poruszałyśmy w przeszłości. Każda z nas poszła w swoją stronę. Zajęła się swoim życiem. I zapomniała.
Myślę, że podświadomie zrobiłyśmy to dlatego, by nie wracać do przeszłości. W każdej bolesnej chwili tamtych czasów byłaś obecna. Zawsze "stałaś obok" trzymając mnie za rękę i kazałaś mi walczyć. Więc ta przeszłość, ta skryta najgłębiej, która boli najbardziej jest przepełniona Tobą. To pozytywne chwile ale nadal kwalifikujące się do "tych czasów". Dlatego nie wracamy, prawda? Bo nie chcemy poruszać wszystkich tych tematów. Bo wiemy, że jeśli doszłoby do głębszej rozmowy rozdrapałybyśmy wszystkie rany, a tego nie chcemy... Zostało tak wiele niewyjaśnioncyh spraw... Wiesz? Tak wiele niedokończonych zdań. A wiesz, że rozstałam się wtedy z nim w kłótni, w złości, w krzyku. Powiedziałam mu, że go nienawidzę, co w zasadzie jest prawdą do cholery, ale jednak żałuję tych słów. Ciągle go bronię, jakby to była moja wina. Może jest..? Chyba nigdy się nie dowiem, przecież nawet nie wiem czy on żyje. W sumie pewnie nawet nie powinnam wiedzieć. To nieważne.
Tęsknie za Tobą w chuj, Paula. I brak mi tych rozmów. Kocham Cię. Dziękuję za wszystko.
ps. warepantera, kurwa pamiętasz?
niedziela, 17 listopada 2013
środa, 25 września 2013
poniedziałek, 23 września 2013
when you're gone.
Nigdy nie był moją własnością. Nie należał do mnie, ani ja do niego. Kochaliśmy się wzajemnie po cichu. Jakby zawstydzeni tym, że odważyliśmy się pokochać tak mocno. Różniliśmy się pod każdym możliwym względem. Łatwiej było znaleźć co nas dzieli, niż jakiekolwiek cechy wspólne.
Zawsze wiedziałam co do niego czuję. Nigdy nie było to dla mnie zagadką, nigdy nie odpowiadałam na to "nie wiem". Za każdym razem gdy ktoś o nim wspominał pod nosem się uśmiechałam, a w sercu się robiło jakby.. cieplej. Moje uczucia były bardzo wyważone. Stonowane i jakby każda garść miłości wyznaczona na dany dzień. Codziennie kochałam go z taką samą intenywnościa.
On popadał ze skrajności w skrajność. Z wielkiej miłości i patrzenie na mnie bez słów wpadał w złość, nienawiść i nie chciał mnie znać. Jakby obwiniał mnie za całe 3 lata swojego życia. Za każde niepowodzenie. Uważał, że gdyby te 36 miesięcy spędził przy moim boku, wszystko byłoby prostsze i piękniejsze. Choć naprawdę nigdy tego nie wiedział.
Nie miał świadomości jakby nam było razem.
Bo mimo tych wszystkich faktów które o sobie wiemy, nie znamy się tak dobrze jak nam się wydaje. Z dnia na dzień wiem o nim mniej, dawny ten, którego kochałam z całego serca odszedł gdzieś daleko.
A ja zwyczajnie tęsknie. I wykańcza mnie to. Wysysa resztki jakiejkolwiek siły by o to walczyć. Mam już dość starania się o to. Chcę by był taki, jak kiedyś. W chwili gdy go pokochałam - miłością, która trwa do dziś, ale nie jest już tym samym, co czułam w pierwszym dniu gdy spojrzałam w jego oczy.
Niebieskie, jasne oczy, z których biła szczerość, szczęście i ten pieprzony optymizm, który zgubił gdzies po drodze, a który zawsze mnie podtrzymywał.
Dziś czuję, jakbym żegnała go. Godziła się z tym, że odszedł. Stała nad jego grobem opłakując tą.. nieszczęśliwą? niespełnioną? miłość, która nigdy nie miała prawa zaistnieć. Która nigdy nie miała prawa się wydarzyć.
Nienawidzę go za to, że mnie z tym zostawił. Samą. Bez jakiegokolwiek wytłumaczenia. A przecież jako jedyny był przy mnie wtedy, gdy przeżywałam to wszystko po raz pierwszy. Gdy żegnałam po raz pierwszy..
Zawsze wiedziałam co do niego czuję. Nigdy nie było to dla mnie zagadką, nigdy nie odpowiadałam na to "nie wiem". Za każdym razem gdy ktoś o nim wspominał pod nosem się uśmiechałam, a w sercu się robiło jakby.. cieplej. Moje uczucia były bardzo wyważone. Stonowane i jakby każda garść miłości wyznaczona na dany dzień. Codziennie kochałam go z taką samą intenywnościa.
On popadał ze skrajności w skrajność. Z wielkiej miłości i patrzenie na mnie bez słów wpadał w złość, nienawiść i nie chciał mnie znać. Jakby obwiniał mnie za całe 3 lata swojego życia. Za każde niepowodzenie. Uważał, że gdyby te 36 miesięcy spędził przy moim boku, wszystko byłoby prostsze i piękniejsze. Choć naprawdę nigdy tego nie wiedział.
Nie miał świadomości jakby nam było razem.
Bo mimo tych wszystkich faktów które o sobie wiemy, nie znamy się tak dobrze jak nam się wydaje. Z dnia na dzień wiem o nim mniej, dawny ten, którego kochałam z całego serca odszedł gdzieś daleko.
A ja zwyczajnie tęsknie. I wykańcza mnie to. Wysysa resztki jakiejkolwiek siły by o to walczyć. Mam już dość starania się o to. Chcę by był taki, jak kiedyś. W chwili gdy go pokochałam - miłością, która trwa do dziś, ale nie jest już tym samym, co czułam w pierwszym dniu gdy spojrzałam w jego oczy.
Niebieskie, jasne oczy, z których biła szczerość, szczęście i ten pieprzony optymizm, który zgubił gdzies po drodze, a który zawsze mnie podtrzymywał.
Dziś czuję, jakbym żegnała go. Godziła się z tym, że odszedł. Stała nad jego grobem opłakując tą.. nieszczęśliwą? niespełnioną? miłość, która nigdy nie miała prawa zaistnieć. Która nigdy nie miała prawa się wydarzyć.
Nienawidzę go za to, że mnie z tym zostawił. Samą. Bez jakiegokolwiek wytłumaczenia. A przecież jako jedyny był przy mnie wtedy, gdy przeżywałam to wszystko po raz pierwszy. Gdy żegnałam po raz pierwszy..
niedziela, 22 września 2013
Na zmianę wmawiam sobie coś innego. W zależności od nastroju wytyczam sobie nowe cele. Zmieniam priorytety co parę chwil. W zasadzie nie wiem czego oczekuję od życia. Czego mi brak lub czego mam w nadmiarze. Rozdzieram się pomiędzy tym co jest w moim wnętrzu, a co już umarło. Przestawiłam sie już na tryb życia, który satysfakcjonuje wszystkich dookoła. Jestem taka, jaką mnie chcą, trochę zapominając o tym, kim ja chciałabym być.
Właśnie dlatego łatwiej jest od tego uciekać. Nie zaczynać tematu. Bo po co, i tak nie będę nic zmieniać. Przecież mam cudowne życie, prawda?
Właśnie dlatego łatwiej jest od tego uciekać. Nie zaczynać tematu. Bo po co, i tak nie będę nic zmieniać. Przecież mam cudowne życie, prawda?
poniedziałek, 26 sierpnia 2013
wybór między stabilizacją, bezpieczeństwem, a przygodą i czymś zupełnie innym chyba nigdy się nie skończy. zawsze w głowie bedzie pytanie "co jeśli", zawsze będą domysły, i niespełnione scenariusze snute przed snem.
nigdy nie poznam jak smakujesz, jaki masz zapach.
nie zaznam dotyku twoich palców na swoich nagich plecach.
nie dane mi będzie przekonać się, jak wygląda życie u Twego boku.
jak to jest budzić się z rana i widzieć Twoją twarz.
usta, nos, policzki, oczy.
te oczy w których kiedyś widać było szczeście.
dzisiaj pozostał w nich sam smutek, niespełnione marzenia.
ukryte nadzieje.
dawno nie widziałam Cię szczęśliwego, naprawdę szczęśliwego.
gdybym była Twoja,
widywałabym Twój uśmiech na co dzień?
nigdy nie poznam jak smakujesz, jaki masz zapach.
nie zaznam dotyku twoich palców na swoich nagich plecach.
nie dane mi będzie przekonać się, jak wygląda życie u Twego boku.
jak to jest budzić się z rana i widzieć Twoją twarz.
usta, nos, policzki, oczy.
te oczy w których kiedyś widać było szczeście.
dzisiaj pozostał w nich sam smutek, niespełnione marzenia.
ukryte nadzieje.
dawno nie widziałam Cię szczęśliwego, naprawdę szczęśliwego.
gdybym była Twoja,
widywałabym Twój uśmiech na co dzień?
wtorek, 20 sierpnia 2013
wtorek, 30 lipca 2013
czuję, że coś się skończyło. gwałtownie pękła bańka mydlana podtrzymywana przez te 35 miesięcy. jakby wszystko już było za mną, zamknięta ostatnia strona, zapisana kartka papieru, skończony rozdział. po prostu odczuwam cholerny ból gdzieś w środku, że to przeminęło. że odszedłeś bezpowrotnie. dawny Ty.. ten którego pokochałam z całego serca, miłością której nie sposób zdefiniować. słowa ranią o wiele bardziej niż gesty. te czasami banalne są najgorsze. wypowiedziane tak wprost nie pozostawiają wątpliwości.
wszystko jest jasne, każdy z nas ułożył sobie życie. choć moje z pozoru ułożone, w rzeczywistości jest w rozsypce. przez trzy lata niewiele się zmieniło. może trochę dorosłam. ale to co było w sercu, pozostało do dziś.
też czasem tęsknie.
wszystko jest jasne, każdy z nas ułożył sobie życie. choć moje z pozoru ułożone, w rzeczywistości jest w rozsypce. przez trzy lata niewiele się zmieniło. może trochę dorosłam. ale to co było w sercu, pozostało do dziś.
też czasem tęsknie.
"Nie widzę Ciebie w swych marzeniach
Dokąd odszedłeś w dzień ten nie wiem
Szaloną chmurą płyną ludzie
Dzień się zaczyna, dzień bez ciebie."
poniedziałek, 29 lipca 2013
czwartek, 18 lipca 2013
. . .
nienawidzę w sobie tego, jak łatwo namieszać mi w głowie.
mimo wszystkich doświadczeń nadal jestem tak cholernie podatna na wszelką manipulację.
z ogromną łatwością ludzie wmawiają mi się coś, aż wreszcie zaczynam w to wierzyć.
w takich momentach dociera do mnie, że cała ta moja "siła" to jedynie wytwór wyobraźni.
w głębi duszy nadal jestem słaba jak małe dziecko.
mimo wszystkich doświadczeń nadal jestem tak cholernie podatna na wszelką manipulację.
z ogromną łatwością ludzie wmawiają mi się coś, aż wreszcie zaczynam w to wierzyć.
w takich momentach dociera do mnie, że cała ta moja "siła" to jedynie wytwór wyobraźni.
w głębi duszy nadal jestem słaba jak małe dziecko.
wtorek, 25 czerwca 2013
od nowa.
sama nie wiem czy jest mi lepiej. to co dzieje się teraz w mojej głowie, to nie tyle co mętlik, a chęć zjedzenia ciastka i nadal go posiadania. pogubiłam się w swoim umyśle i przekonaniach. to prawda że z dnia na dzień wywracam swoje życie do góry nogami i jak rozkapryszone dziecko robię to na co obecnie mam chęć. nie zważając na konsekwencje.
prawdą jest, że jest o wiele łatwiej. potrafię sobie bez problemu teraz poradzić. w pojedynkę. jednak dało się na to uodpornić i przygotować.
wymyśliłam sobie, że czas na zmiany. nowa szkoła, kurs, wyjazd.ciekawe....
prawdą jest, że jest o wiele łatwiej. potrafię sobie bez problemu teraz poradzić. w pojedynkę. jednak dało się na to uodpornić i przygotować.
wymyśliłam sobie, że czas na zmiany. nowa szkoła, kurs, wyjazd.ciekawe....
niedziela, 16 czerwca 2013
kiedyś w praktyce pokażę Ci, że to czekanie skrywało w sobie całą magię, którą przypisywałeś mi. nie moją zasługą było to, jak bardzo pragnąłeś zasmakować tego wszystkiego. chciałeś po prostu tego, co nieznane i czego zawsze nie pozwalałam Ci spróbować.
kiedyś uwolnię Cię od całego tego wyobrażenia o mojej osobie. chcę jednak byś najpierw spróbował zrobić to sam. tak jak teraz. małymi kroczkami, metodą wmówienia sobie tego, jak być powinno.
kiedyś uwolnię Cię od całego tego wyobrażenia o mojej osobie. chcę jednak byś najpierw spróbował zrobić to sam. tak jak teraz. małymi kroczkami, metodą wmówienia sobie tego, jak być powinno.
sobota, 15 czerwca 2013
uwielbiam dni takie jak dziś. gdy mogę wyjechać z dala od tego tłoku i nabrać dystansu. było mi to potrzebne, zdecydowanie. zaczynam czytać kolejną książkę, bodajże czwartą i kończę po pierwszym rozdziale, bo treść wydaje mi się nie mieć sensu. to ze mną jest coś nie tak, czy źle trafiam?
czas iść pod prysznic i... przejść się gdzieś. w końcu sobota wieczór - nie ma siedzenia w domu.
a w tle bębni mi non stop soundtrack z Gatsbiego. więcej takich wieczorów.
i lody jagodowe.
to kocham.
czas iść pod prysznic i... przejść się gdzieś. w końcu sobota wieczór - nie ma siedzenia w domu.
a w tle bębni mi non stop soundtrack z Gatsbiego. więcej takich wieczorów.
i lody jagodowe.
to kocham.
piątek, 14 czerwca 2013
.
zadziwia mnie życie. zaskakuje na każdym kroku, do tego stopnia że mam chęć czasem krzyknąć jak dziecko na widok pierwszego cukierka w swoim życiu. sama nie wiem, czy jestem szczęśliwa czy też całkowicie nieszczęśliwa. nie potrafię zdefiniować obecnego stanu. jakbym żyła w jakiejś otwartej przestrzeni, gdzie jest sama obojętność. myślę, że to właśnie ta cała obojętność zaprowadziła mnie do obecnego miejsca. punktu kontrolnego w którym mogę nabrać powietrza i trochę zahamować z życiem, które pędzi jak głupie, zżerając kolejno dzień, tydzień, miesiąc. czuję że przez te wszystkie minione doby nie zrobiłam nic, co wniosłoby coś wartościowego do mojego życia. są szarymi dniami, które przemijają, a ja po chwili . wmawiam sobie po drodze że ból psychiczny nie istnieje, że to, czego nie mogę dotknąć, poczuć ciepła krwi, nie jest tak naprawę cierpieniem. i w zasadzie to działa. utwierdzam się stopniowo w tym, że ból fizyczny, to jedyne co może mnie złamać, dotknąć. to jego zawsze się obawiałam. płaczu z cierpienia, tego z wyniku szramy na dłoniach, rozciętej nogi, czy czegokolwiek co zostawiało namacalną bliznę. bo przecież w mojej psychice nie ma blizn których mogę dotknąć i poczuć. więc jeśli iść tym tropem ostatnie kilka przeszłych lat nie zostawiło żadnych śladów w mojej duszy. dobry tok myślenia. niech taki pozostanie.
niedziela, 5 maja 2013
exhausted.
każde spojrzenie na nią jest bolesne. blada twarz, sine oczy. i ta niemoc, pieprzona niemoc z którą nie potrafi wygrać. nienawidzę patrzeć na jej cierpienie. gdy każdy ruch sprawia trudność, gdy słowa grzęzną w gardle. jak kilka kilometrów do przejechania staje się nie lada wyzwaniem. wszystko przeżywamy od nowa, nie znając podstaw jej stanu. znowu nie wiadomo co się dzieje, bo tłumy lekarzy są zbyt mało wyedukowani by jednoznacznie stwierdzić co jest przyczyną. więc żyjemy w nieświadomości, z tykającą bombą pod jednym dachem. nie potrafię tylko pojąć, dlaczego znowu nas to spotyka. czym sobie zasłużyliśmy.
jestem wykończona. zmęczona każdym dniem który nic nie wnosi. wszystko takie same, rutyna i dzień za dniem, byle przetrwać. mam chęć położyć się do łóżka i zasnąć na tydzień. przeczekać, odpocząć.
i przede wszystkim.
pragnę przestać myśleć.
piątek, 3 maja 2013
...
nie wiem co można nazwać szczęściem. w środku moja dusza czuje ukojenie, jednak często pojawiają się odstępstwa. strach. niepokój. lęk. nie chcę znów przez to przechodzić. nie potrzebuję teraz kolejnego zwiedzania szpitali i przesiadywania w białych, dusznych salach. po cichu liczę na to, że to nic groźnego. łudzę się, by to nie było to... przecież za wiele było nieszczęść ostatnimi czasy. wierzę, że to tylko próba. zmyłka. zwykła krótka chwila, w której znów muszę się bać. niepotrzebnie. bo wszystko za moment się wyjaśni, prawda?
środa, 10 kwietnia 2013
sobota, 6 kwietnia 2013
szesnaście lat tego pieprzonego życia i praktycznie brak wspomnień na myśl których mogę się uśmiechnąć. znów się użalam nad sobą, tak myślę. i mimo wszelkich starań, mimo tego, że rano postanawiam sobie wyjść z domu z uśmiechem, wszystko kurwa.. kończy się po godzinie. każde miejsce, każdy najmniejszy kąt sprawia że powraca cała przeszłość. to normalne? jestem niepoważna. czasem myślę, ze naprawdę jest coś ze mną nie tak. co rusz szukam odskoczni, która byłaby moim edenem. a gdy ją znajduję.. ona odtrąca. pokochałam tego, któremu najprościej było to odwzajemnić. poszłam na skróty. teraz dostrzegam, że zbyt wiele błędów popełniłam idąc tą krótsza drogą. nie lubię się przywiązywać. nie chcę zaangażowania. ludzie zawsze odchodzą. pokazali mi to nie raz. i cierpienie jakie potem było mi przeżywać było niedopisana. nie chcę przyjaciół. nie chcę nikogo. radzę sobie świetnie sama. bywają wieczory, ze siadając pod ścianą wyje jak głupia do samej siebie. to daje wszelki upust emocjom. wstaję i idę dalej, by zaliczyć kolejną porażkę, by znów zaufać i się zawieść. ludzie myślą, że mnie znają, że w chwili gdy zdradzam im jeden z "sekretów" otwieram się do nich. złudzenia... wszystko co we mnie siedzi zamknął on. dwa lata temu. chyba nawet nie chcę już dać kolejny raz siebie poznać. kiedyś próbowałam. szło mi całkiem ładnie. aż nagle ludzie odchodzili... bo nie byłam taka jak chcieli? co ze mną nie tak. co takiego złego robię, ze ludzie ode mnie kurwa odchodzą. uciekają jak tylko się da. nienawidzę tego życia. nie potrafię dostrzec pozytywnych aspektów. nie chcę kurwa... nie chcę by znów ktoś odchodził.. chce kogoś, kto będzie, kto zostanie na stałe. przerosło mnie całe to życie... chciałabym móc przeżyć dzieciństwo tak, jak należy się to każdemu dziecku. móc cieszyć się z rodziną. bawić się, nie mieć zmartwień, trosk. chcę kurwa cofnąć czas i przeżyć to normalnie. dlaczego sie nie da?! byłabym inną osobą, gdyby te ostatnie lata były takie jak sobie wymarzyłam.... zbyt często wracam do tego... ale .. jak kurwa nie wracać. gdy co parę tygodniu znów widzę te pieprzone szare ściany i muszę patrzeć na ten jebany widok z okna, który kojarzy mi się tylko z jednym. nawet pierdolona winda i przycisk "5" wkurwia mnie tak, że bardziej nie trzeba.
gdzie tu stabilizacja, harmonia, gdzie spokój.. przecież ten epizod, to tylko kilka miesięcy całego, spieprzonego życia.
a teraz.. poznałam kogoś. kto za jakiś czas znów odejdzie... jak każdy.. jak zawsze.
nie potrafię kurwa.
chcę by pamiętał.
gdzie tu stabilizacja, harmonia, gdzie spokój.. przecież ten epizod, to tylko kilka miesięcy całego, spieprzonego życia.
a teraz.. poznałam kogoś. kto za jakiś czas znów odejdzie... jak każdy.. jak zawsze.
nie potrafię kurwa.
chcę by pamiętał.
piątek, 5 kwietnia 2013
czwartek, 4 kwietnia 2013
środa, 3 kwietnia 2013
...
czułam, jakby był mój. jakbym nie mogła go nikomu oddać, a tymczasem on wyrywał mi się z rąk. stawał się nieuchwytny, nieosiągalny. jakby obcy. zaczynał wydeptywać własne ścieżki sam. beze mnie. z nią.
przecież nie chciałam tego.. cholernie nie chciałam.
więc czemu mu na to pozwoliłam?
niedziela, 31 marca 2013
fuck.
najgorsze jest to, że żyję ze świadomością że pewnego dnia spełnią się jego słowa.
tylko jeszcze nie teraz.
jeszcze nie jestem gotowa.
tylko jeszcze nie teraz.
jeszcze nie jestem gotowa.
czwartek, 28 marca 2013
naughty.
dobijające jest to, że gdybym tylko pozwoliła złapać Ci moją dłoń, pokazałbyś mi świat, którego nie znam.
nadałbyś sens tej egzystencji, bym mogła nazywać to życiem.
środa, 27 marca 2013
die, bitch.
jak ja kurwy nienawidzę...
dobra, w temat - minęło tyle czasu, a mnie nadal tak cholernie boli to wszystko... wszystko. no tak, przecież kiedyś byłeś wszystkim. znaczną częścią każdego dnia. wypełnieniem samotnych godzin, minut, sekund. pocieszeniem, gdy znowu życie leciało mi na ryj. gdy kurwa nie miałam siły wstać z podłogi, podchodziłeś i siadałeś obok i wyciągałeś mnie do góry by to ułożyć. przywracałeś mi wiarę, siłę przede wszystkim nadzieję i nigdy nie pozwalałeś mi się poddać.
pół roku to wystarczająco dużo czasu by odpuścić... teoretycznie dałam sobie już spokój, w praktyce mam chęć znów móc wyjść z domu i iść po Ciebie, by łazić po nocy jak jacyś debile. tęsknie za tym kurwa! za tym, jak cholernie dobrze się rozumieliśmy.
pieprze to
pieprze ludzi i to chorą "przyjaźń"
pieprze.
Subskrybuj:
Posty (Atom)